6
majSamolot wylądował. Jest nieco stresu – już na immigration form jest dużymi literami informacja o karze śmierci za przemyt narkotyków. Nie mamy zamiaru niczego przemycać (poza scyzorykiem), ale nigdy nie wiadomo czy ktoś nie ma zamiaru czegoś podrzucić do bagażu.
Pamiętając bałagan z Indii zaczynamy się zastanawiać gdzie zatrzymał się samolot. Przez okna z tylnej części nie widać lotniska …. czyżby planowano wyładować wielkiego boinga 777 za pomocą autobusów? A może po prostu trzeba będzie pieszo przejść do terminala po płycie lotniska?
Na szczęście po chwili wątpliwości się rozwiewają. Jest rękaw, ale z przodu i pod takim kątem, że zupełnie nie widać że to lotnisko. Korytarz wygląda dość przyzwoicie – tak jak polskie hotele w latach siedemdziesiątych. Nawet dywany (wykładzina), kwiatki i warstwa kurzu na oknach podobna. Nie jestem pewien, ale to lotnisko było w filmie „Zmiennicy”. Chyba, że to był Bangkok – ale wrażenie prawie identyczne.
Po wyjściu z rękawa stoi trzech młodych ludzi z kartką „KLM Transfer Assistance”. Niestety ich wskazówka, że trzeba odebrać bagaż i nadać go ponownie niewiele wnosi do mojego planu. Idziemy dalej.. przecież to tylko lotnisko.
W holu przed immigration control jest małe stanowisko z napisem Transfer Desk. Podchodzimy. Nikt nie zwraca na nas uwagi, ale z tyłu słyszymy głos „can I help you?” Trochę nieufnie podchodzę do osób, które chcą udzielić pomocy i zjawiają się wtedy kiedy są potrzebne. Ale młody człowiek ma krótkofalówkę, identyfikator … wstępnie oceniam go na jakiegoś „przedstawiciela handlowego” który chce za pieniądze umożliwić nam „sprawne” przejście przez kontrolę. Okazuje się jednak, że to pracownik transfer desk. Pyta o karty pokładowe, a kiedy mówimy, że jeszcze nie mamy, wyjaśnia, że ich otrzymanie będzie możliwe dopiero 3 godziny przed odlotem. Mamy możliwość wyjść „na miasto” lub zostać na lotnisku. Ponieważ w samolocie nie udało się dobrze wyspać i wg czasu lokalnego jest 2 rano bez cienia wątpliwości stwierdzamy, że chcemy zostać na lotnisku. Tylko nadal nie wiadomo co z bagażami, które przecież będą czekały na odbiór… za kontrolą paszportową.
Okazuje się jednak, że to nie problem – wręcz procedura standardowa.
Młody człowiek wskazuje nam kolegę (tym razem w kremowej koszuli w odróżnieniu od białej którą ma) który przeprowadzi nas bez kontroli do pasa z walizkami, a następnie z nami wróci. To oczywiście wzbudza po raz kolejny podejrzliwość, szczególnie, kiedy musimy oddać potwierdzenie rezerwacji – wolę takich rzeczy nie wypuszczać z rąk, bo później okazuje się, że dokument trudno odzyskać – trzeba wyrywać z rąk. Ale Manila to raczej zupełnie inna azja niż Indie. Przynajmniej jak na razie – na lotnisku.
Po przybiciu pieczątki „transfer” na wydruku potwierdzenie rezerwacji idziemy do bramek kontroli paszportowej. Nasz „opiekun” pyta urzędnika (a raczej starszą panią urzędniczkę) czy możemy wyjść. Ona stwierdza, że tak, ale… musimy zostawić paszporty. Czerwona lampka zapala się po raz kolejny. No ale nie będziemy przecież panikować … chyb anie okradną nam paszportów na lotnisku międzynarodowym w strefie transferowej.. Na wszelki wypadek sprawdzam do jakiego pomieszczenia są oddawane paszporty i że nie jest to hala z setką urzędników – przynajmniej w razie czego wskażę ostatnie miejsce gdzie paszport widziałem.
Wracamy przez odprawę paszportową bez żadnej kontroli. Odbieramy paszporty i zostajemy poinstruowani jak dotrzeć na górny poziom lotniska. Bo tutaj jest to, czego potrzebujemy obecnie najbardziej – komfortowa poczekalnia Delta Sky Lounge.
Na górny poziom dostajemy się po schodach (nie ma windy) i po wcześniejszym prześwietleniu bagażów. Następnie informujemy kolejną osobę „z security”, że idziemy do Delta Sky – bo ta część jest tylko dla pasażerów posiadających karty pokładowe. W Delta Sky za 50 USD od osoby możemy spędzić 12 godzin w bardzo komfortowych warunkach, na miękkich fotelach, z dostępem do internetu, przyzwoitej toalety oraz jedzeniem i piciem. Jest pieczywo, dobry, gorący rosół z ryżem, owoce, ciasteczka, kawa, herbata.
A nawet alkohole. Ale przede wszystkim spokój i bezpieczeństwo. Chociaż pierwsze wyobrażenie Manili oraz fotki zupełnie nie sprawdziły się w praktyce. To naprawdę cywilizowane i dobrze zorganizowane lotnisko – odbiega nieco od standardów europejskich, ale wystarczy przypomnieć sobie jak to wyglądało w Europie 20 lat temu i czujemy się jak w domu.
Podsumowując:
– można wyjść do miasta, ale nie będzie można się wyspać
– można spędzić czas w hali odlotów, po przejściu przez odprawę paszportową i celną
ale…
– bagaż można nadać tylko do Manili.
– po wylądowaniu idziemy do Transfer Desk w holu głównym, przed kontrolą paszportową
– prosimy o pomoc w odebraniu walizek
– wychodzimy bez żadnej kontroli i wracamy z walizkami
– udajemy się na piętro
– tutaj możemy usiąść w poczekalni, zwiedzać lotnisko albo..
– za 50 USD/osobę zapewniamy sobie jedzenie, picie i internet w klimatyzowanym pomieszczeniu Delta Sky Lounge – nad gate nr 15 (którego nie widać, ale jest obok gate 16). Należy prześwietlić bagaże na stanowisku przy schodach prowadzących na górny poziom. Nie ma windy.
Po odlocie samolotu KLM do Europy w lounge zrobiło się pusto. Więc można się zaszyć w kąciku i przespać chwilę. Co prawda jest nieco zimno, ale to chyba cecha wszystkich krajów tropikalnych – kiedy tylko mają możliwość, to ustawiają klimatyzację na minimalną wartość.
Zwiedzanie pozostałej części lotniska nie wzbudza entuzjazmu. Wszędzie trzeba pokazywać kartę pokładową (której nie mam) i tłumaczyć, że wracam do Delta Sky – a więc po kilku minutach spaceru po korytarzu i zrobieniu kilku fotek wracam, bez dodatkowych informacji, którymi można się podzielić.
Copyright 2015 by Orpi&Nicdark - All Rights Reserved
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.