Śniadanie w hotelu Rose Garden jest dość monotonne. Po przyjściu do restauracji (z fantastycznym widokiem) wypełniamy „formularz zamówienia”. Do wyboru są
- scrambled eggs (jajecznica) or sunny-side up (jajko sadzone)
- ham (1 cm plaster szynki z puszki) or sussage (3 plastry kiełbas na ciepło) or bacon (kilka plastrów bekonu)
- toast (2 lub 3 kromki) or plain rice (biały ryż)
- coffe or tea
W przedostatni dzień dowiedziałem się, że można zamiast tostów zamówić naleśniki – takie pulchne amerykańskie z syropem klonowym. To niby też jajka, ale jednak w innej formie.

Do tego podawane jest jeszcze masło i dżem. Oczywiście po kilku dniach wszystkie kombinacje są już wyczerpane – ale ile można jeść jajka.
Na szczęście po delikatnych sugestiach śniadania wzbogacono i owoce – kilka cząstek pomarańczy lub plasterków arbuza, papaji lub mały słodki banan.
Z rozmów na łodzi wynika, że w Sea Passion śniadania są nieco lepsze, w formie bufetu. Poza tym można jeść śniadania w Sam’s Tour – ale to już należy uwzględnić jako dodatkowy koszt w budżecie – 10-15 USD/osobę., przy czym wybór nie jest specjalnie zachęcający do rezygnacji z jedzenia hotelowego. Dietę można uzupełniać produktami, które możemy przechować w lodówce w pokoju oraz płatkami śniadaniowymi. Niestety w pobliży Rose Garden nie ma sklepu i należy robić zaopatrzenie podczas powrotu z nurkowania lub w trakcie dnia wolnego i wizyty w mieście. Można tez oczywiście za 6 USD pojechać do miasta w każdej chwili. Niestety w sklepach nie ma dużego wyboru świeżych owoców i warzyw.
Po kilku rozmowach z osobami pochodzącymi z Palau można wywnioskować, że jest kilka lokalnych potraw, które warto spróbować albo przynajmniej o nich wiedzieć.
- Mięso żółwia. Żółwie są pod ochroną przez większą część roku, ale jest również sezon, kiedy to mięso można pozyskiwać. W innych okresach jest ono sprowadzane

- mięczaki,
- taro (bulwy podobne do ziemniaków, będące podstawą wielu lokalnych dań oraz dodatkiem do dań mięsnych, głównie kurczaków w różnej postaci)

- seabird, czyli prawdopodobnie ptak zbliżony do mewy, którego nie udało się spróbować i raczej nie brzmi to zbyt egzotycznie, aby specjalnie szukać.
- dania chińskie, smażony ryż lub makaron z dodatkami


- Kraby, homary i langusty, które są dostępne tylko w lepszych restauracjach w zależności od tego, czy rano ktoś je złowi i dostarczy,
Mangroove crab, czyli krab żyjący w korzeniu drzewa namorzynowego. Doskonale przyrządzony w małej japońskiej restauracji, przed stacją shell (jadąc do miasta) po prawej stronie– jest duży napis Japan and Local Food. Restauracja jest otwarta w porze obiadowej (11:30-13:30) i wtedy oprócz dań z karty podawane są zestawy obiadowe w cenie ok 9 USD oraz od 17:30 do wieczora. Możemy tutaj spróbować kraba, świeże ryby, sashimi a nawet fruitbat, czyli nietoperza owocowego, ale tego lepiej spróbować w hotelu Penthaus, gdzie kosztuje 18 USD zamiast 27 USD.


- najbardziej lokalne danie – Fruitbat, czyli nietoperz żywiący się owocami. To danie wydało się na tyle egzotyczne, że nie można było go ominąć. Jest kilka miejsc gdzie jest serwowany, ale pierwszym poleconym była restauracja hotelu Penthouse i to najbardziej dogodna lokalizacja w samym centrum Koror.




Danie wygląda dość … „obrzydliwie”. Nietoperz w całości, z głową, zębami i skrzydłami – w zupie kokosowej. Ale skoro już jest to trzeba spróbować.
Kelnerka oferuje pomoc. Zresztą bez niej trudno byłoby się do tego zabrać. Najpierw odcina skrzydła. Mówi, że najlepiej jeść z zupą. Ale nie mają smaku – konsystencja gumy lub alg. Brak specyficznego smaku. Później odcina mięso z korpusu. Smak … mieszanka kurczaka, królika i podrobów. Zwykłe mięso. To samo dotyczy „wnętrzności” czyli płuc, serca i innych rzeczy- ale przecież jadamy to samo, tylko, że z kurczaka. Na koniec jeszcze … język. Który smakuje zupełnie tak samo jak pozostałe części.
Gdyby nie początkowy widok i nazwa „nietoperz”, nie byłoby to nic niezwykłego.






- Parrot Fish. Po nietoperzu warto było spróbować czegoś innego – tak, żeby mieć tego dnia też inne wrażenia. Doskonale przyrządzona ryba – białe, delikatne mięso. Zdecydowanie trzeba spróbować.


- Lokalnie przyrządzane hamburgery. Na wsypach nie ma sieciowych barów szybkiej obsługi (na szczęście, chociaż podobno na pobliskim Guam jest mnóstwo McDonaldsów). Są małe lokalne bary, a hamburgery serwowane są wszędzie. Trudno powiedzieć, czy to zasługa ładnej pogody i powietrza, ale smakują lepiej niż w Europie. Warto spróbować.

- W godzinach obiadowych w pobliżu szkoły kilka pań rozkłada w zadaszonych wiatach lokalne jedzenie. Można kupić taro, fiolerowe, pokrojone w plastry (smak ziemniaków), tapiocha, żółte, wyglądające jak ananas, ale również smak i konsystencja ziemniaków, więc raczej nie da się jeść tego bez dodatków, papaja (owoc), tapiocha na słodko, jak duszone ziemniaki, owinięte w suzone liście, w kształcie „zawiniątka”, z mlekiem kokosowym, na słodko, smażoną rybę, giant clams (czyli mule, mięczaki) oraz coś co wyglądało jak pokrojone sushi, ale prawdopodobnie to też jakieś owoce morza. Nie widać było tłumów, ale czasami ktoś przychodził lub podjeżdżał i kupował coś.


- giant clam, czyli wielkie mięczaki żyjące również na korzeniach drzew namorzynowych (mangroove)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.